X Używamy plików cookie i zbieramy dane m.in. w celach statystycznych i personalizacji reklam. Jeśli nie wyrażasz na to zgody, więcej informacji i instrukcje znajdziesz » tutaj «.

»» ZDALNE NAUCZANIE. U nas znajdziesz i opublikujesz scenariusze ««
Numer: 34656
Przesłano:
Dział: Gimnazjum

"Romeo i Julia" - scenariusz przedstawienia teatralnego

AKT PIERWSZY
Akt I
Scena 1
NARRATOR
Monteki i Kapulet, przywódcy dwóch wielkich rodów Werony, toczą ze sobą zajadły spór, do którego przyłączają się krewni, przyjaciele i służba. Awantury zakłócają spokój mieszkańcom miasta, gdyż zwolennicy obu domów ciągle wszczynają zwady na ulicach. Po jednej z takich burd książę Eskalus, władca grodu, publicznie nakazuje Montekiemu i Kapuletiemu zaprzestanie waśni pod karą śmierci. Tymczasem młody Romeo Monteki jest zakochany w pięknej Rozalinie, która nie odwzajemnia jego uczuć, zaś o Julię Kapulet stara się Parys, krewny księcia. Przychodzi do jej domu i wyjawia panu Kapulet swoje zamiary:
SCENA II.
Scena 2
(Wchodzą: Kapulet i Parys, za nimi służący).
Kapulet. Podobną, jak mnie, karą zagrożono
I Montekiemu; ależ w wieku naszym
Spokojnie siedzieć, rzecz nie trudna.
Parys. Oba
Szanownych szczepów jesteście odrośle;
Tem-ci żałośniej, że od tyla czasu,
Żyjecie w takim rozdwojeniu z sobą.
Co mówisz, panie, na moje zabiegi?
Kapulet. To samo, co już dawniej powiedziałem:
Mojemu dziecku świat jest jeszcze obcy,
Ledwie czternastu lat wysnuła przędzę;
Parę jej wiosen jeszcze przeżyć trzeba,
Nim małżeńskiego zakosztuje chleba.
Parys. Z młodszych bywały nieraz szczęsne matki.
Kapulet. Lecz prędko więdną przedwczesne mężatki.
Ziemia schłonęła wszystkie me nadzieje,
Oprócz tej jednej; ona jest, Parysie,
Przyszłą, jedyną moich ziem dziedziczką.
Staraj się jednak, skarb sobie jej serce,
Chęć ma z jej chęcią nie będzie w rozterce;
Jeśli cię przyjmie, głos ojca w tym względzie
Jej pozwolenia echem tylko będzie.
Daję dziś wieczór bal, na który niemało
Gości sprosiłem; gdyby ci się dało
Być jednym więcej, w nader miły sposób
Zwiększyłbyś przez to zbiór miłych mi osób.

NARRATOR:
W domu Kapuletów trwają przygotowania do balu maskowego. Listę zaproszonych gości gospodarz wręcza służącemu, lecz niestety ten nie umie czytać. Spotyka na ulicy Romea i jego kuzyna Benwolia, którzy pomagają nieszczęśnikowi. Młody Monteki, widząc na liście nazwisko Rozaliny, postanawia się tam udać bez zaproszenia, by się z nią zobaczyć. Tymczasem pani Kapulet wzywa Julię, by ją poinformować o oświadczynach Parysa:

SCENA III.
Pokój w domu Kapuletów.
(Wchodzi pani Kapulet i Marta).
Pani Kapulet. Gdzie moja córka? Idź ją tu przywołać.
Marta.
Julciu! pieszczotko moja! moje złotko!
Boże, zmiłuj się! Gdzież ona jest? Julciu!
(Wchodzi Julia).
Julia. Czy mnie kto wołał?
Marta. Mama.
Julia. Jestem, pani.
Co mi rozkażesz?
Pani Kapulet. Słuchaj.(...)
 Zamęście!
To jest punkt właśnie, o którym chcę mówić.
Powiedz mi, Julio, co myślisz i jakie
Są chęci twoje we względzie małżeństwa?
Julia. O tym zaszczycie jeszcze nie myślałam.
Pani Kapulet. Myślże o tem teraz.
Młodsze od ciebie dziewczęta z szlachetnych
Domów w Weronie wcześnie stan zmieniają;
Ja sama byłam już matką w tym wieku,
W którym tyś jeszcze panną. Krótko mówiąc,
Waleczny Parys stara się o ciebie.
Marta. To mi kawaler! panniuniu, to brylant,
Taki kawaler: chłopiec gdyby z wosku!
Pani Kapulet. Nie ma w Weronie równego mu kwiatu.
Marta. Co to, to prawda: kwiat to, kwiat prawdziwy.
Pani Kapulet. Cóż, Julio? Będzieszże mogła go kochać?
Dziś w wieczór ujrzysz go wśród naszych gości.
Wczytaj się w księgę jego lic, na których
Pióro piękności wypisało miłość;(...)
Chceszże go? powiedz krótko, węzłowato.
Julia. Zobaczę, jeśli patrzenia dość na to;
Nie głębiej jednak myślę w tę rzecz wglądać,
Jak tobie, pani, podoba się żądać.

NARRATOR:

Tymczasem rozpoczyna się bal. Kapulet wita gości, wśród których znajdują się Romeo, Benwolio i ich przyjaciel – awanturnik Merkucjo. Zamaskowanych młodzieńców rozpoznaje Tybalt, kuzyn Julii. Postanawia zemścić się na młodym Montekim za tę obrazę, musi jednak poczekać na okazję, bo prawa gościnności nie pozwalają na awanturę podczas przyjęcia.

SCENA V.
Sala w domu Kapuletów.
(Kapulet i inni wchodzą z gośćmi i maskami).

Kapulet. Witaj, cna młodzi!(...)
Nuże, panowie! Grajki, zaczynajcie!
Miejsca! rozstąpmy się! dalej, dziewczęta!
(Muzyka gra. Młodzież tańczy).

Romeo (do jednego ze sług). Co to za dama, co w tej chwili tańczy
Z tym kawalerem?
Sługa. Nie wiem, jaśnie panie.
Romeo. Ona zawstydza świec jarzących blaski!
Piękność jej wisi u nocnej opaski,
Jak drogi klejnot u uszu Etiopa.
Nie tknęła ziemi wytworniejsza stopa.
Kochałżem dotąd? O! zaprzecz, mój wzroku!
Boś jeszcze nie znał równego uroku. (...)
Romeo (do Julii). Jeśli dłoń moja, co tę świętość trzyma, (ujmuje ją za rękę)
Bluźni dotknięciem: zuchwalstwo takowe
Odpokutować usta me gotowe
Pocałowaniem pobożnem pielgrzyma.
Julia (do Romea). Mości pielgrzymie, bluźnisz swojej dłoni,
Która nie grzeszy zdrożnem dotykaniem;
Jestli ujęcie rąk pocałowaniem,
Nikt go ze świętych pielgrzymom nie broni.(...)
Marta. Panienko, jejmość pani matka prosi.
Romeo. Któż jest jej matką?
Marta. Jej matką? Bajbardzo!
Nikt inny, jeno pani tego domu;
I dobra pani, mądra a cnotliwa.
Ja byłam mamką tej, coś z nią pan mówił.
Smaczny by kąsek miał, kto by ją złowił.
Romeo. Julia Kapulet! O, dolo zbyt sroga!
Życie me jest więc w ręku mego wroga.
Benwolio. Wychodźmy, wieczór dobiega już końca.
Romeo. Niestety! z wschodem dla mnie zachód słońca.

(Wychodzą wszyscy, prócz Julii i Marty).
Julia. Czy nie wiesz, nianiu, kto jest ten pan?
Marta. Ten, tu?
To syn starego Tyberya.
Julia. A tamten,
Co właśnie ku drzwiom zmierza.
Marta. To podobno
Młody Petrycy.
Jilia. A ów, tam na prawo,
Co nie chciał tańczyć?
Marta. Nie wiem.
Julia. Spytaj, proszę,
Jak się nazywa. Jeżeli żonaty,
Całun mię czeka zamiast ślubnej szaty.
Marta. Zwie się Romeo, jest z rodu Montekich,
Synem waszego największego wroga.
Julia. Jako obcego za wcześnie ujrzałam!
Jako lubego za późno poznałam!
Dziwny miłości traf się na mnie iści,
Że muszę kochać przedmiot nienawiści.

NARRATOR:

Romeo po balu opuszcza swoich przyjaciół i postanawia zakraść się do ogrodu Kapuletów w nadziei zobaczenia Julii, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia:

AKT DRUGI.
SCENA I.
Pusty plac, przytykający do ogrodu Kapuletów.
(Wchodzi Romeo).

Romeo. Mamże iść dalej, gdy tu moje serce?
Cofnij się, ziemio, wynajdź sobie centrum! (...)
Lecz cicho! Co za blask strzelił tam z okna!
Ona jest wschodem, a Julia jest słońcem!
Wznijdź cudne słońce, zgładź zazdrosną lunę,
Która aż zbladła z gniewu, że ty jesteś
Od niej piękniejszą; ukarz ją zaćmieniem
Za tę jej zazdrość; zetrzyj ją do reszty!
Julia. Ach!
Romeo. Cicho! coś mówi.
O! mów, mów dalej, uroczy aniele; (...)
Julia. Romeo! czemuż ty jesteś Romeo!
Wyrzecz się swego rodu, rzuć tę nazwę!
Lub, jeśli tego nie możesz uczynić,
To przysiąż wiernym być mojej miłości,
A ja przestanę być z krwi Kapuletów.
Romeo. Mamże przemówić czy też słuchać dalej?
Julia. Nazwa twa tylko jest mi nieprzyjazną,
Boś ty w istocie nie Montekim dla mnie.
Romeo. Biorę cię za słowo.(...)
Julia. Ktoś ty jest, co się nocą osłaniając,
Podchodzisz moją samotność?
Romeo. Z nazwiska
Nie mógłbym tobie powiedzieć, kto jestem:
Nazwisko moje jest mi nienawistnem,
Bo jest, o! święta, nieprzyjaznem tobie;
Zdarłbym je, gdybym miał je napisane.
Julia. Jeszcze me ucho stu słów nie wypiło
Z tych ust, a przecież dźwięk już ich mi znany.
Jestżeś Romeo, mów? jestżeś Monteki?
Romeo. Nie jestem ani jednym, ani drugim,
Jednoli z dwojga jest niemiłem tobie.
Julia. Jakżeś tu przyszedł, powiedz, i dlaczego?
Mur jest wysoki i trudny do przejścia,
A miejsce zgubne, gdyby cię kto z moich
Krewnych tu zastał...
Romeo. Na skrzydłach miłości
Lekko, bezpiecznie mur ten przesadziłem,
Bo miłość nie zna żadnych tam i granic;
A co potrafi, na to się i waży;
Krewni więc twoi nie trwożą mię wcale.
Julia. Zabiliby cię, gdyby cię ujrzeli.(...)
Romeo. Julio!
Przysięgam na ten księżyc, co wspaniale
Powleka srebrem tamtych drzew wierzchołki...
Julia. O! nie przysięgaj na księżyc, bo księżyc
Co tydzień zmienia kształt swej pięknej tarczy;
I miłość twoja po takiej przysiędze
Mogłaby również zmienną się okazać.(...)
Drogi Romeo! jeśli twoja skłonność
Jest prawą, twoim zamiarem małżeństwo,
To mię uwiadom jutro przez osobę,
Którą do ciebie przyślę, gdzie i kiedy
Zechcesz dopełnić obrzędu; a wtedy
Całą mą przyszłość u nóg twoich złożę
I w świat za tobą pójdę w imię Boże.
Marta (za sceną). Panienko!
Julia. Idę. — Lecz jeśli mię zwodzisz,
To cię zaklinam...
Marta (za sceną). Julciu!
Julia. Zaraz idę.
— Jeśli mię zwodzisz, o! to cię zaklinam,
Skończ te zabiegi i zostaw mię żalom.
Romeo.  Jutro więc przyślę.
Jak pragnę zbawienia...
Julia. Po tysiąc razy dobranoc.

AKT TRZECI.
NARRATOR:
Następnego dnia rano Romeo i Julia biorą ślub, którego udziela im ojciec Laurenty, zaprzyjaźniony franciszkanin. Ma on nadzieję, że pogodzi to skłócone rody. Tymczasem po ulicach spacerują Monteki i Kapuleci, szukając okazji do bójki. Tybalt chce wyzwać Romea na pojedynek i ma nadzieję, że Merkucjo i Benwolio wskażą mu, gdzie przebywa:
SCENA I.
Plac publiczny.
(Wchodzą: Benwolio, Merkucio, paź i słudzy).

Benwolio. Oddalmy się stąd, proszę cię, Merkucjo.
Dzień dziś gorący, Kapuleci krążą;
Jak ich zdybiemy, nie unikniem zajścia,
Bo w tak gorące dni krew nie jest lodem.
Merkucio. Podobnyś do owego burdy, co, wchodząc do winiarni, rzuca szpadę i mówi: daj Boże, abym cię nie potrzebował! a po wypróżnieniu drugiego kubka, dobywa jej na dobywacza korków bez najmniejszej w świecie potrzeby.
Benwolio. Masz mię za takiego burdę?
Merkucio. Mam cię za tak wielkiego zawadiakę, jakiemu chyba równy jest we Włoszech, bardziej zaiste skłonnego do brewerii, niż do brewiarza. (...)
Benwolio. Gdybym był tak skory do kłótni, jak ty jesteś, nikt mi życia na pięć kwadransów nie zaręczył. Patrz, oto idą Kapuleci.
Merkucio. Zamknij oczy! Co mi do tego!
Tybalt (do swoich). Pójdźcie tu, bo chcę z nimi się rozmówić.
(Do tamtych).
Mości panowie, słowo.
Merkucio. Słowo tylko?
I samo słowo? Połącz je z czymś drugim,
Z pchnięciem na przykład.
Tybalt. Znajdziesz mię ku temu
Gotowym, panie, jeśli dasz okazję.
Merkucio. Sam ją wziąć możesz bez mego dawania.
Tybalt. Pan jesteś w dobrej harmonii z Romeem?
Merkucio. W harmonii? Masz li nas za muzykusów!
Jeśli tak, to się nie spodziewaj słyszeć
Czego innego, jeno dysonanse.
Patrzaj go! w harmonii!
Benwolio. Jesteśmy w miejscu publicznym, panowie;
Albo usuńcie się gdzie na ustronie,
Albo też zimną krwią połóżcie tamę
Tej kłótni. Wszystkich oczy w nas wlepione.
Merkucio. Oczy są na to, ażeby patrzały;
Niech robią swoje, a my róbmy swoje.
(Wchodzi Romeo).
Tybalt. Z panem nic nie mam do mówienia. Oto
Nadchodzi właśnie ten, którego szukam.
Merkucio. Jeżeli szukasz guza, mogę ręczyć,
Że się z nim spotkasz.
Tybalt. Romeo, nienawiść
Moja do ciebie nie może się zdobyć
Na lepszy wyraz, niż ten: — jesteś podły.
Romeo. Tybalcie, powód do kochania ciebie,
Jaki mam, tłumi gniew słusznie wzbudzony
Taką przemową. Nie jestem ja podły;
Bądź więc zdrów, widzę, że mię nie znasz.
Tybalt. Smyku,
Nie zatrzesz takiem tłumaczeniem obelg
Mi uczynionych: stań więc i wyjm szpadę.
Romeo. Klnę się, żem nigdy obelg ci nie czynił;
Sprzyjam ci owszem bardziej, niżeś zdolny
Pomyśleć o tym, nie znając powodu.
Uspokój się więc, zacny Kapulecie,
Którego imię milsze mi, niż moje.
Merkucio. Spokojna, nędzna, niegodna submisjo!

(Dobywa szpady, BIJĄ SIĘ).
Romeo. Benwolio,
Rozdziel ich! Wstydźcie się, mości panowie!
Wybaczcie sobie. Tybalcie! Merkucio!
Książę wyraźnie zabronił podobnych
Starć na ulicach. Merkucio! Tybalcie!
(Tybalt odchodzi ze swoimi).
Merkucio. Zranił mię.
Benwolio, pomóż mi wejść gdzie do domu.
Słabnę. Bierz licho oba wasze domy!
One mię dały na strawę robakom:
Będę nią i to wnet.
(Wychodzą: Merkucio i Benwolio).
(Benwolio powraca).
Benwolio. Romeo, Romeo, Merkucio skonał!

Romeo. Dzień ten fatalny, więcej takich wróży:
Gdy się raz zacznie złe, zwykle trwa dłużej.
(Tybalt powraca).
Benwolio. Oto szalony Tybalt wraca znowu.
Romeo. On żyw! zwycięzca! a Merkucio trupem!
Precz pobłażliwa teraz łagodności!
(Walczą. Tybalt pada).
Benwolio. Romeo uchodź, oddal się, uciekaj!
Rozruch się wszczyna i Tybalt nie żyje.
Nie stój jak wryty; jeśli cię schwytają,
Książę cię na śmierć skaże; chroń się zatem!
Romeo. Jestem igraszką losu!
Benwolio. Prędzej! prędzej!

NARRATOR:
Książę Eskalus skazuje Romea na wygnanie bez prawa powrotu. Młodzieniec wyjeżdża do Mantui. Tymczasem Kapulet postanawia przyśpieszyć ślub swojej córki z hrabią Parysem i nie chce słuchać sprzeciwów. Dziewczyna jest zrozpaczona, ponieważ godząc się na ponowne zamążpójście popełniłaby krzywoprzysięstwo. Udaje się do ojca Laurentego po pomoc. Ten podsuwa jej rozwiązanie – Julia ma wypić miksturę, która sprawi, że przez czterdzieści dwie godziny będzie wyglądała jak martwa. Zostanie pochowana w grobowcu Kapuletów, gdzie nocą przybędzie Romeo, powiadomiony listownie o całym planie i zabierze ją ze sobą do Mantui.
Julia wykonuje plan. Wszyscy są przekonani, że umarła. Składają jej ciało wśród zmarłych z rodziny Kapuletów, ale niestety na skutek tragicznego splotu okoliczności list ojca Laurentego nie dociera do adresata. Romeo, przekonany o tym, że jego żona nie żyje, kupuje fiolkę trucizny i w towarzystwie wiernego sługi Baltazara wraca do Werony, by umrzeć u boku ukochanej. Nie wie, że hrabia Parys wybrał sobie akurat tę noc, by złożyć kwiaty przy jej grobie:

AKT PIĄTY
SCENA III.
Cmentarz; na nim grobowiec rodziny Kapuletów.
(Wchodzi Parys z paziem, niosącym kwiaty i pochodnię).
Parys. Drogi mój kwiecie, kwieciem posypuję
Twe oblubieńcze łoże;
Urocza Julio, towarzyszko niebian!
Przyjm tę ostatnią ofiarę ode mnie,
Com cię za życia wielbił i po śmierci
Czcią niewygasłą święcę twój grobowiec.
(Paź gwiżdże).
Chłopiec mój daje hasło: ktoś się zbliża.
Czyjaż to stopa śmie nocą tu zmierzać
I ten żałobny mój przerywać obrzęd?
Z pochodnią nawet! Odstąpmy na chwilę.

(Wchodzi Romeo i Baltazar z pochodnią, oskardem i t. p.).
Romeo. Podaj mi oskard. Weź to pismo;
Oddasz je memu ojcu jak najraniej.
Dajno pochodnię. Co bądź tu usłyszysz,
Albo zobaczysz, pamiętaj, jeżeli
Miłe ci życie, pozostać z daleka
I nie przerywać biegu mej czynności.
Baltazar. Odejdę, panie, i będę-ć posłuszny.
Romeo. Okażesz mi tem przyjaźń.
Baltazar. Bądź co bądź, stanę tu gdzie na uboczu,
Bo mu zły jakiś zamiar patrzy z oczu.
(Oddala się).
Parys. To ten wygnany, zuchwały Monteki,
Co zamordował Tybalta, po którym
Żal, jak mniemają, sprowadził śmierć Julii;
Skazany zbrodniu, aresztuję ciebie;
Bądź mi posłuszny i pójdź; musisz umrzeć.
Romeo. Muszę zaprawdę, i po tom tu przyszedł.
Zostaw mię, odejdź; pomyśl o tych zmarłych
I zadrżyj. Błagam cię na wszystkie względy,
Nie wal nowego grzechu na mą głowę,
Na Boga, życzę ci lepiej, niż sobie;
Bom ja tu przyszedł przeciw sobie zbrojny.
O! odejdź, odejdź! żyj i powiedz potem:
»Z łaski szaleńca cieszę się żywotem«.
Parys. Za nic mam wszelkie twoje przełożenia
I aresztuję cię jako złoczyńcę.
Romeo. Wyzywasz moją wściekłość, broń się zatem.
(Walczą).
Parys (padając). Zabity jestem. O, jeśli masz litość,
Otwórz grobowiec i złóż mię przy Julii.
(Umiera).

Romeo. Julio! kochanko moja! moja żono!
Śmierć, co wyssała miód twojego tchnienia,
Wdzięków twych zatrzeć nie zdołała jeszcze.
Nie jesteś jeszcze zwyciężoną: karmin,
Ten sztandar wdzięków, nie przestał powiewać
Na twoich licach i bladej swej flagi
Zniszczenie na nich jeszcze nie zatknęło.
Oczy,
Spojrzyjcie po raz ostatni! ramiona,
Po raz ostatni zegnijcie się w uścisk!
A wy, podwoje tchu, zapieczętujcie
Pocałowaniem akt sojuszu z śmiercią,
Na wieczne czasy mający się zawrzeć!
Do ciebie, Julio! (Pije).

NARRATOR: Tymczasem ojciec Laurenty, który dowiedział się o niedostarczonym liście, również śpieszy do krypty, by zabrać stamtąd Julię, gdy ta się obudzi, chociaż obawia się złapania przez patrol straży:

O. Laurenty. Święty Franciszku, wspieraj mię! Jak często
O takiej porze stare moje stopy
O głazy grobów potrącały! Kto tu?
Któż to tak późno obcuje z zmarłymi?
Baltazar. Przyjaciel, który was dobrze zna, ojcze.
O. Laurenty. Bóg z tobą! Powiedz mi, mój przyjacielu,
Co znaczy owa pochodnia świecąca
Chyba robakom i bezocznym czaszkom?
Nie tlejeż ona w grobach Kapuletów?
Baltazar. Tam właśnie; jest tam i mój pan, któremu
Sprzyjacie, ojcze.
O. Laurenty. Kto taki?
Baltazar. Romeo.
O. Laurenty. Jak dawno on tam jest?
Baltazar. Od półgodziny.
O. Laurenty. Pójdź ze mną, bracie, do tych sklepień.
Baltazar. Nie śmiem;
Bo mi pan kazał odejść i straszliwie
Zagroził śmiercią, jeśli tu zostanę
I kroki jego ważę się podglądać.
O. Laurenty. Zostań więc, ja sam pójdę. Drżę z obawy,
Czy się nie stało co nieszczęśliwego.
Wchodzi do grobowca
Julia (budząc się i podnosząc). O, pocieszycielu!
Gdzie mój kochanek? Wiem, gdzie być powinnam,
I tam też jestem; lecz gdzie mój Romeo?
(Hałas za sceną).
O. Laurenty. Cóż to za hałas? Julio, wyjdźmy z tego
Mieszkania śmierci, zgrozy i zniszczenia.
Potęga, której nikt z nas się nie oprze,
Wniwecz zamiary nasze obróciła.
Pójdź: twój mąż leży martwy obok ciebie.
I Parys także. Pójdź! pójdź, zaprowadzęć
Do monasteru świętych sióstr zakonnych.
Nie zwłócz, nie pytaj, bo warta nadchodzi.
Pójdź, biedna Julio! (Znowu hałas). Nie mogę już czekać.
(Wychodzi).
Julia. Idź z Bogiem, starcze; idź, ja tu zostanę.
Cóż to jest? Czara w zaciśniętej dłoni
Mego kochanka? Truciznę więc zażył!
O, skąpiec! Wypił wszystko, ani kropli
Nie pozostawił dla mnie!
(Chwytając sztylet Romea).
 Zbawczy puginale!
Tu twoje miejsce. (Przebija się).
Tkwij w tym futerale.
(Pada na ciało Romea i umiera).

NARRATOR:
Kapulet i Monteki, wstrząśnięci śmiercią swych dzieci, godzą się nad ich grobem.

O nas | Reklama | Kontakt
Redakcja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za treść publikacji, ogłoszeń oraz reklam.
Copyright © 2002-2024 Edux.pl
| Polityka prywatności | Wszystkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikacji posiadają autorzy tekstów.