X Używamy plików cookie i zbieramy dane m.in. w celach statystycznych i personalizacji reklam. Jeśli nie wyrażasz na to zgody, więcej informacji i instrukcje znajdziesz » tutaj «.

»» ZDALNE NAUCZANIE. U nas znajdziesz i opublikujesz scenariusze ««
Numer: 6574
Przesłano:

Polscy lotnicy - patroni naszej szkoły. Scenariusz lekcji wychowawczej poświęconej patronowi szkoły

Liczba jednostek lekcyjnych: 45 minut
Kompetencja główna:
• Rozbudzanie zainteresowania postawami patriotycznymi
• Pogłębianie wiedzy o polskich lotnikach – patronach szkoły

Cele operacyjne w kategoriach czynności uczniów:
1.Poziom wiadomości:
-uczeń zna najważniejsze dokonania lotników
-uczeń zna losy pilotów – patronów szkoły

2.Poziom umiejętności:
-uczeń umie wymienić nazwiska polskich pilotów – patronów szkoły, do której uczęszcza
-uczeń potrafi ocenić postaci patronów szkoły i odpowiedzieć na pytanie – jakie przesłanie wynika z ich postaw dla młodych ludzi w dzisiejszych czasach
- uczeń potrafi wyjaśnić słuszność wyboru polskich pilotów na patronów szkoły

Postawa:
- kształcenie postaw patriotycznych poprzez wzbudzenie szacunku do własnej Ojczyzny i jej bohaterów.

Metody: poszukująca, pogadanka, „Burza mózgów” , praca z tekstem
Formy pracy: z całą klasą, zespołowa, jednostkowa
Techniki: dyskusja panelowa
Środki dydaktyczne: materiały przygotowane przez nauczyciela, fragment lektury „Dywizjon 303” A. Fiedlera

Przebieg lekcji:

1. Po powitaniu klasy, nauczyciel dzieli uczniów na sześć grup (dowolną metodą)
2. Każda z grupa otrzymuje kopertę, w której widnieją nazwiska i imiona polskich pilotów. Zadaniem każdej z grup jest ułożenie ich w kolejności alfabetycznej – w razie konieczności przypomniana zostaje zasada, według której układamy nazwy osób alfabetycznie – zawsze pod uwagę bierzemy nazwisko osoby). ZAŁĄCZNIK 1
3. Przedstawiciel każdej z grup przypina jedno z nazwisk na tablicy – w kolejności alfabetycznej. Nauczyciel odwraca przypięte do tablicy kartki i poleca uczniom zrobienie tego samego – jeśli grupy wykonały ćwiczenie poprawnie powstanie każdej z nich hasło – POLSCY LOTNICY – PATRONI NASZEJ SZKOŁY .
4. GŁOŚNE ODCZYTANIE HASEŁ – SPRAWDZENIE POPRAWNŚCI WYKONANIA ĆWICZENIA.
5. Nauczyciel pyta uczniów jakimi cechami powinien być obdarzony człowiek, aby zostać patronem szkoły? Swobodne wypowiedzi uczniów.
6. Następnie nauczyciel prosi o przypomnienie nazwisk pilotów – patronów szkoły. Uczniowie je wymieniają. W razie konieczności nauczyciel odwraca kartki z nazwiskami pilotów zawieszone na tablicy.
7. Przypomnienie krótkich życiorysów lotników – dopasowanie ich do właściwego nazwiska. Każda grupa otrzymuje jeden z życiorysów lotników, zadaniem uczniów jest określenie o kogo chodzi? W razie potrzeby pozostali uczniowie pomagają. ZAŁĄCZNIK 2
8. Nauczyciel prosi uczniów o podanie tytułu utworu opisującego losy polskich lotników - DYWIZJON 303 ARKADEGO FIEDLERA
Odczytanie fragmentu ww. utworu przez jednego z uczniów lub nauczyciela . ZAŁĄCZNIK 3
9. swobodna rozmowa na temat przeczytanego tekstu (pomocnicze pytania: Co stało się z samolotem Ferića? Jak zachował się w tej sytuacji pilot? Jak pomogli mu koledzy w tych trudnych chwilach?
10. Podsumowaniem lekcji będzie praca indywidualna uczniów – każdy z nich otrzymuje kartkę ze zbiorem cech charakteru – zadaniem każdego ucznia jest podkreślenie tych, którymi charakteryzowali się piloci walczący podczas wojny. ZAŁĄCZNIK 4
11. Odczytanie wyników pracy.

załącznik 1
Stanisław Skalski - gen. bryg. pilot myśliwski as II wojny. Wstąpił do Szkoły Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. W wyniku działań wojennych trafił do Francji a stąd do Anglii. Podczas BITWY O WIELKĄ BRYTANIĘ odniósł cztery zwycięstwa, sam będąc dwukrotnie zestrzelony. Objął stanowisko szefa pilotażu w szkole pilotów myśliwskich. Następnie objął dowództwo CYRKU SKALSKIEGO walczącego na Afryka Północną. Podczas długiej służby pilot był wielokrotnie dekorowany, otrzymał między innymi Złoty i Srebrny Krzyżem Virtuti Militari Krzyżem Grunwaldu III klasy, Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, Krzyżem Lotniczym (czterokrotnie), brytyjskimi DSO i DFC (trzykrotnie), amerykańskim Krzyżem DFC (jako jedyny Polak). Do końca wojny Skalski wykonał 321 lotów bojowych, odniósł 22 pewne zwycięstwa;
Witold Urbanowicz - generał brygady, as polskiego lotnictwa. W 1930 roku wstąpił do Szkoły podchorążych Lotnictwa w Dęblinie i otrzymał awans na podporucznika obserwatora. Został instruktorem w Szkole Podchorążych Lotnictwa, gdzie zastała go wojna. Trafił do Anglii. Podczas BITWY O WIELKĄ BRYTANIĘ loty bojowe rozpoczął w składzie 145 Dywizjonu, potem został przeniesiony do 303 Polskiego Dywizjonu Myśliwskiego na stanowisko dowódcy eskadry. Wojnę zakończył z kontem 18 zwycięstw, wielokrotnie był odznaczany. Otrzymał Srebrny Krzyż Virtuti Militari ,trzykrotnie Krzyż walecznych, Medal Lotniczy, brytyjski oraz chiński Krzyż Lotniczy

Janusz Darocha - jeden z czołowych polskich pilotów samolotowych, w 1980 roku uzyskał dyplom pilota samolotowego. Jako reprezentant kraju rozpoczął występy na mistrzostwach w lataniu precyzyjnym i rajdowym i od tamtej pory zdobył najwięcej medali. Podczas MISTRZOSTW EUROPY W LATANIU PRECYZYJNYM w 1991 roku podczas jednej konkurencji uzyskał 0 punktów karnych czyli wykonał wszystko bezbłędnie a lot prowadził z dokładnością do 2 sekund. Wynik taki ponownie uzyskał podczas MISTRZOSTW ŚWIATA W LATANIU PRECYZYJNYM w 1994 roku. Do dziś 0 punktów karnych uzyskał jeszcze tylko jeden zawodnik. Pilot otrzymał tytuł i medal Zasłużony Mistrz Sportu w sporcie samolotowym. Odznaczono go także Złotym Krzyżem Zasługi, czterokrotnie znalazł się w dziesiątce najlepszych sportowców w plebiscycie Przeglądu Sportowego.

Mirosław Hermaszewski - ukończył kurs pilotażu samolotowego; rozpoczął naukę w Szkole Orląt w Dęblinie jako kandydat na pilota myśliwskiego, którą ukończył (jako prymus) ze stopniem podporucznika. Wkrótce opanował pilotowanie naddźwiękowego myśliwca Mig-21. Kontynuował służbę jako dowódca eskadry w Słupsku i zastępca dowódcy pułku w Gdyni. Następnie we Wrocławiu dowodził 11. pułkiem myśliwców i z tego stanowiska trafił do grupy kandydatów na kosmonautów. 27 czerwca 1978 jako inżynier pokładowy wystartował z kosmodromu Bajkonur do lotu w kosmos na statku Sojusz-30. W czasie lotu, który trwał 8 dni, dokonano 126 okrążeń ziemi. Po locie był zastępcą dowódcy Korpusu Obrony Powietrznej, a następnie komendantem Szkoły Orląt w Dęblinie, po czym powierzono mu obowiązki zastępcy dowódcy Wojsk Lotniczych.
Stanisław Wigura polski konstruktor lotniczy i lotnik, współzałożyciel zespołu konstrukcyjnego. Był jednym z założycieli Sekcji Lotniczej Koła Mechaników.
gdzie projektował nowe samoloty: 1932 roku powstał nowoczesny samolot sportowy RWD-6, przeznaczony na zawody samolotów turystycznych Challenge 1932 załoga Żwirko i Wigura, na RWD-6, zajęła pierwsze miejsce, wygrywając i przynosząc wielki sukces polskiemu lotnictwu. Było to wspólne osiągnięcie pilota i konstruktora.
11 września 1932, lecąc na meeting lotniczy do Pragi, Franciszek Żwirko wraz ze Stanisławem Wigurą zginęli w katastrofie w lesie pod . Przyczyną wypadku było oderwanie się skrzydła samolotu RWD-6 podczas burzy. Zostali pochowani w Alei Zasłużonych na Cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Stanisław Wigura był odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i Złotym Krzyżem Zasługi.

Franciszek Żwirko służył jako pilot w 18. Eskadrze Myśliwskiej w stopniu porucznika pilota. Zaczął też brać aktywny udział w sporcie lotniczym, odznaczając się jako świetny i opanowany pilot. Objęcie funkcji oficera łącznikowego przy Aeroklubie, tworzonym przez młodych konstruktorów-zapaleńców, spowodowało wzrost aktywności Żwirki w sporcie lotniczym. Szczególnie zaprzyjaźnił się z młodym inżynierem Stanisławem Wigurą, jednym z konstruktorów zespołu RWD, został zakwalifikowany do reprezentowania Polski w zawodach samolotów turystycznych Challenge 1932. Jako drugiego członka załogi wybrał Stanisława Wigurę. W zawodach zajęli pierwsze miejsce, wygrywając z uważanymi za faworytów załogami niemieckimi. lecąc na meeting lotniczy do Pragi, Franciszek Żwirko wraz ze Stanisławem Wigurą zginęli w katastrofie.
Prezydent RP odznaczył go pośmiertnie Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski i awansował go pośmiertnie do stopnia kapitana

ZAŁĄCZNIK 3
"W sierpniu 1940 roku Niemcy
Ważnym strategicznym punktem Wielkiej Brytanii jest przyczółek Dover. Właśnie nad nim w powietrzu dochodzi tego dnia do starcia Polaków z Dywizjonu 303 z Niemcami. Meserszmity – samoloty niemieckie nadlatują z południowego zachodu. Rozpoczyna się walka kołowa - z ziemi wygląda to jak wspaniałe popisy akrobatyczne lotników wysokiej klasy, ale w powietrzu rozgrywa się prawdziwy bój. Niemcy nie wytrzymują. Raz po raz któryś z meserszmitów odlatuje w stronę Francji. Polacy zaciekle ścigają samoloty wroga. Jest wśród nich porucznik Ferić, upatrzył już sobie swojego meserszmita i teraz szykuje się do ataku.
Messerschmitt, którego sobie upatrzył, czuł widocznie pismo nosem. Wiercił się niespokojnie, wykonywał uniki zupełnie zbyteczne, po prostu nie trzymał w garści nerwów. Pozwoliło toFericiowi, po wpakowaniu w silnik pełnego gazu, przybliżyć się do uciekającego na przyzwoitą odległość. Z trzystu metrów wyrżnął do niego serię pocisków.
Reakcja była niespodziewana i Fericia aż zatkało ze zdumienia: przeciwnik zwalił się na skrzydło i wykręcił najprawidłowszą beczkę, po czym leciał sobie dalej po prostej linii. Błazeński, teatralny gest, potrzebny mu w tej chwili jak umarłemu kadzidło.
Żółtodziób! — pomyślał Ferić i postanowił przeciwnika wykończyć jak najszybciej.
Było pilno. Przed nimi, na dole, widniał coraz wyraźniej brzeg francuski, najeżony tu zjadliwą obroną przeciwlotniczą.
Wskutek beczki messerschmitt stracił dalsze sto metrów w wyścigu. Ferić patrzał na niego przez celownik i przyjemnie było patrzeć: w samym środku czerwonego kręgu tkwił olbrzymi kadłub nieprzyjacielskiego samolotu, szary jak dziki gołąb i jak gołąb bezbronny.
Pociski drugiej serii poszły wprost na niego. Messerschmitt ostro znurkowal. Ferić piką rzucił się za nim. Lecz nagle, ku jego przerażeniu, stało się coś strasznego: ciemno w kabinie. Zakryła ją tajemnicza zasłona. Jakiś płyn trysnął z silnika i oblał z zewnątrz szyby. Po ciemnozielonej barwie Ferić natychmiast poznał, że to oliwa. Włosy zjeżyły mu się na głowie: pękły przewody z oliwą.
Oczywiście myśliwiec od razu zaniechał pogoni, wyciągnął samolot z nurkowania i zawrócił ku Anglii. Nie mógł dobić przeciwnika, ale o tym już nie myślał; bliższa mu była własna skóra. Otworzył kabinę i chustką nieco przetarł szybę przeciwpancerną. Stało się widniej. Wtem nowy dreszcz. Z rur wydechowych zaczęły buchać gęste kłęby dymu. Wyglądało to, jak gdyby maszyna lada chwila miała stanąć w płomieniach. Ferić odpiął na wszelki wypadek pasy, by móc łatwiej wyskoczyć. Czekał i ze zgrozą spozierał na dół, gdzie skoczy: morze wyglądało jak ponura płyta ołowiu. Myśliwcy nigdy nie lubili morza, lecz teraz Fericiowi wydało się ono uosobieniem piekła.
Ogień nie wybuchł, lecz stała się rzecz równie katastrofalna: bez dopływu oliwy silnik zatarł się i zaczął trząść tak gwałtownie, jak gdyby to była jazda po twardej grudzie. Ferić pośpiesznie wyłączył benzynę. Silnik przestał pracować. Samolot, zdany już tylko na własne skrzydła, szedł dalej lotem ślizgowym. Była to jego ostatnia możliwość ratunku.
Wysokości miał blisko 20 000 stóp, a do Anglii było 25 kilometrów. Czy się doślizga? Samolot był już tylko wielocetnarową masą metalu, spadającą powoli z góry, bezwładną, a posłuszną złowieszczej woli, prawu przyciągania ziemi. Więc czy dociągnie?
Lecz to był kłopot mniejszy. Ferić miał inną udrękę, gorszą. Miał stracha: był zupełnie bezbronny. Owego dnia, drugiego września, nad Anglią toczyły się walki w całej pełni. Tędy musiały wracać messerschmitty. Ferić, lecący powoli jak żółw, z dymiącą maszyną, niezdolną do manewru, bezbronny Ferić rzucał się w oczy każdemu w obrębie kilkunastu kilometrów i pierwszy lepszy pędrak mógł go zatłuc jak wróbla w klatce.
Ferić miał duszę na ramieniu. Miał wrażenie, że mu połamano ręce i nogi. Nie był już dumnym myśliwcem, gotowym wyzwać do boju cały świat, był nędznym robakiem. Był żołnierzem bez broni.
Już go wykryli! Widział przez zapapraną szybę, że z boku jakiś samolot sunął prosto na niego. Był pięćset metrów, już trzysta, już powinien był strzelać. Ferić wytrzeszczał w jego stronę oczy, jakby wzrokiem chciał go odeprzeć. Lecz przybysz nie strzelał. Przeciwnie, był to przyjaciel, podporucznik Łokuciewski. Z daleka dostrzegł biedę hurricana i przyleciał na pomoc. Poznał Fericia. Dał mu znak ręką, że pozostanie w pobliżu i będzie czuwał.
Po chwili dołączył się do nich drugi hurricane i był to również swój, z polskiego dywizjonu, porucznik Ludwik Paszkiewicz. Gdy Paszkiewicz zauważył dziwny pochód, przerwał pościg za wrogiem i przybył. Obok Fericia leciało ich teraz dwóch.
Osłaniali go. Wiedzieli, że narażą się na największe niebezpieczeństwo w razie ataku liczniejszego przeciwnika, bo nie będą uciekali. W obronie towarzysza gotowi byli zginąć i nie mieli co do tego żadnej wątpliwości: pozostaną przy nim.
Na dole, w oparach ziemi, sprawy życia i śmierci były zawiłym, męczącym, często nierozwiązalnym zagadnieniem. Na wysokości siedmiu tysięcy metrów sprawy życia, śmierci i poczucia obowiązku układały się w prosty, wyrazisty sposób, tak samo jak wyrazistsze było słońce tu niż na dole.
Ferić doznał odprężenia nerwów. Minęła najgorsza chwila i mógł teraz spokojnie zająć się maszyną. Kłęby dymu na szczęście znikły. Myśliwiec skupił całą uwagę na pilotażu i pilnował, by w ślizgu wyzyskać jak najoszczędniej nośność skrzydeł. Wszystkich trzech niepokoiła jedna i ta sama myśl: czy Ferić dobrnie do Anglii, czy też wpadnie do morza?
Minęli już środek Kanału. Anglię widzieli coraz lepiej, chociaż brzeg zbliżał się okropnie powoli. Niespokojny wzrok wracał wciąż do tablicy wysokościomierza. Wskazówka chyliła się bezustannie, z nieugiętą, okrutną cierpliwością. Bezduszny zegar jak gdyby pisał na człowieka wyrok: 8000 stóp wysokości, 7500,7200...
Wtem ubezpieczający myśliwcy ujrzeli daleko przed sobą dwa samoloty. Szły im naprzeciw, w kierunku Francji, nieco z boku i znacznie wyżej. Po kształcie poznali je niezwłocznie; dwa messerschmitty 109. Niemcy zauważyli ich również. Widocznie zaintrygowani nieruchawym lotem zwęszyli łatwy łup, skręcili z drogi i wzięli kurs na trójkę Polaków.
Paszkiewicz i Łokuciewski przygotowali się do walki. Wzbili się w górę i poczęli zataczać czujne kręgi wysoko nad samolotem Fericia.
Messerschmitty okrążyły trójkę, weszły na jej tyły i mając wielką przewagę wysokości, postępowały za nią. Przez chwilę się wahały, co począć. Potem na nowo podjęły okrążający manewr i znalazły się dokładnie od strony słońca. Zajęły postawę do ataku.
Dwaj polscy myśliwcy, latając bez przerwy nad Fericiem, nie spuszczali przeciwnika z oczu. W ich spokojnym krążeniu przebijało twarde postanowienie. Pierścienie, jakimi kryli przyjaciela, miały chyba magiczne zaklęcie. Wróg zaczął rozumieć, że zanim dosięgnie bezbronnego, natrafi na szpony.
Messerschmitty zwlekały. Zbliżyły się jeszcze bardziej, na wpi & ćset metrów, lecz wciąż odraczały atak. Obserwowały wnikliwie i chciały widocznie wypatrzyć słaby punkt obrony. Płynęly sekundy, brzemienne jak wiek. Niemcy zbyt długo czekali. Minęła ich chwila: zwątpili.
Przegrali decyzję. Nagle skręcili i spokojnie lecieli dalej do Francji...
Wysokościomierz był nieubłagany: 5000 stóp wysokości, 4500, 4000... Jeszcze sześć kilometrów, jeszcze pięć. Brzeg był coraz wyraźniejszy. 3500 stóp wysokości, 3000... Jakiś przejmujący wyścig między dwoma współzawodnikami, odległością i wysokością. Która strona zwycięży? Morze podnosiło się coraz wyżej, widać już było poszczególne fale, lecz równocześnie widać też domki na brzegu. Jeszcze kilka minut i jakby zwycięstwo przechylało się na stronę skrzydeł. Tak, przechylało się. Tak, skrzydła wygrywały, dobre, poczciwe skrzydła, wierne człowiekowi.
Właśnie samolot przelatywał linię brzegu: 900 stóp wysokości. Wygrał. Ocalił ludzkie życie. Myśliwcy odetchnęli z ulgą i gorące uczucie wdzięczności zalało im serca. Nie mogli milczeć. Pal sześć wszystkie regulaminy służbowe.
— Halo, haloo! — wołał Ferić ochrypłym nieco głosem do mikrofonu, a gdy przyjaciele się odezwali, rzekł wzruszony: Dziękuję wam! ...
Lecz tamci bronili się żartobliwym uśmiechem.(...)
Wysoko w górze, w powietrzu, sprawy życia, śmierci i poczucie obowiązku układały się w prosty, wyrazisty sposób. Były to trzy żelazne, niezłomne potęgi. A jednak czasem na ich twardym podłożu wyrastał miękki, cenny kwiat: koleżeńskość. Kwiat cenny i dziwny, bo gdy raz wykiełkował i wyrósł, zdolny był potem przetrwać szorstkie wichry i znieść najcięższe burze przez długie lata".
fr. książki A Fiedlera - "Dywizjon 303"

O nas | Reklama | Kontakt
Redakcja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za treść publikacji, ogłoszeń oraz reklam.
Copyright © 2002-2024 Edux.pl
| Polityka prywatności | Wszystkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikacji posiadają autorzy tekstów.