X Używamy plików cookie i zbieramy dane m.in. w celach statystycznych i personalizacji reklam. Jeśli nie wyrażasz na to zgody, więcej informacji i instrukcje znajdziesz » tutaj «.

»» ZDALNE NAUCZANIE. U nas znajdziesz i opublikujesz scenariusze ««
Numer: 51568
Przesłano:

Opis i analiza przypadku tzw. (wyjątkowo) trudnego ucznia

Na wstępie napiszę, że przez 4 lata pracowałem jako nauczyciel historii klas 4-8 w szkołach podstawowych zarówno w wielkim mieście, jak i w kilkunastotysięcznym miasteczku, z uczniami wywodzącymi się z różnorodnych rodzin i środowisk. Na co dzień spotykałem się bardzo często z dziećmi sprawiającymi przeróżne problemy wychowawcze, w tym i te najcięższego kalibru. Przedstawię przypadek chłopca (dalej zwanego Uczniem), z którym miałem (nie)przyjemność pracować przez kilka miesięcy w jednej ze szkół podstawowych w dużym polskim mieście. Ze wszystkich przypadków tzw. trudnych uczniów, z którymi miałem do czynienia, to właśnie ten najbardziej zapadł mi w pamięć.
Bohater niniejszego tekstu był uczniem klasy siódmej – wg metryki powinien być w ósmej, ale któregoś roku nie zdał do następnej klasy. Przebywał on przez pewien czas w jednej ze szkół specjalnych dla trudnej wychowawczo młodzieży, ale został z tej placówki zabrany przez swą matkę. Dzięki niej trafił następnie w połowie października do mojej ówczesnej szkoły, w której zresztą miał okazję uczyć się już kilka lat wcześniej.
Już po pierwszych dniach pobytu Ucznia w szkole jasne stało się, że będzie on źródłem prawdziwej udręki dla grona pedagogicznego. Lekcje z jego udziałem stały się dla większości nauczycieli dosłownie nie do zniesienia: nie przynosił on ze sobą żadnych przyborów, książek czy zeszytów, nie rozwiązywał zadań, nieustannie bawił się telefonem, ciągle komentował to, co działo się w klasie, odzywał się do innych uczniów – posługując się przy tym bardzo wulgarnym słownictwem (wyrazy typu „kurwa”, „chuj”, „cipa”, „pierdolić”, „jebać”, odmieniane przez wszystkie przypadki, osoby i we wszelkich możliwych kombinacjach). W podobny sposób odzywał się też do niektórych nauczycieli, którzy próbowali zwracać mu uwagę. Dość często można było spotkać go wałęsającego się po wyjściu ze szkoły po okolicy, w towarzystwie starszych od niego kolegów, wyglądem przypominających członków jakiegoś gangu lub zatwardziałych recydywistów.
W parze ze skłonnością do tego typu ekscesów u Ucznia szedł – ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu – znaczny intelekt. Niekiedy potencjał ten wykorzystywał on w celach edukacyjnych, szczególnie na lekcjach matematyki, chemii i fizyki, gdzie radził sobie lepiej od większej części swojej klasy, jeśli oczywiście naszła go ochota na wykonanie jakichś obliczeń. O wiele częściej jednak swej inteligencji używał do tego, aby wulgarność i bezczelność w jego wykonaniu były jak najbardziej widowiskowe i szokujące.
Widowiskowość ta poczyniła olbrzymie szkody wśród reszty dzieci z klasy Ucznia, już i tak mających swoje własne problemy przed jego przybyciem. Stał się on szybko w tym zespole kimś w rodzaju gwiazdy, imponującej szczególnie mocno tym, których dotychczas z trudem udawało się utrzymać w ryzach nauczycielom. Ryzy te w nowych okolicznościach niestety przestały istnieć i wkrótce Uczeń miał znaczną grupkę oddanych mu fanów i naśladowców. Razem stanowili oni mieszankę nie do poskromienia.
Przywołać do porządku Ucznia próbowało wielu: wychowawczyni klasy, która włożyła w całą sprawę mnóstwo serca i zdrowia, inni nauczyciele, członkowie grona dyrektorskiego, pedagodzy i psycholodzy szkolni. Przy kilku okazjach do szkoły wzywana była policja, nie mówiąc już o matce ucznia. Matka oczywiście przyjmowała do wiadomości uwagi i upomnienia od wychowawcy czy dyrektora i... na tym się kończyła najwyraźniej jej wola działania i możliwości.
Klęskę tych wszystkich nieskutecznych zabiegów, a patrząc szerzej – nieskuteczność systemu wychowania w polskiej szkole, świetne puentowała sztandarowa odpowiedź Ucznia, kierowana często przez niego do nauczycieli, którzy próbowali z nim rozmawiać: „Pan/Pani i tak mi nic nie może zrobić”. Jak na bystrego chłopaka przystało, w zasadzie miał rację.
Z Uczniem próbowałem rozmawiać również ja, jako nauczyciel historii jego klasy. Większych skutków wychowawczych raczej nie osiągnąłem, ale warty wzmianki jest fakt, że miałem tutaj mniej problemów niż inni nauczyciele, wnioskując z ich dramatycznych, często wręcz tragicznych opowieści w pokoju nauczycielskim. Trudno mi powiedzieć, dlaczego. Być może ze względu na to, że jestem dość rosłym i wyglądającym na sprawnego fizycznie mężczyzną, być może ze względu na mój raczej osobliwy sposób bycia – lakoniczność w kontaktach interpersonalnych, kamienny wyraz twarzy. Generalnie obserwując mnie, można dojść do wniosku, że wszelkie głupkowate zachowania uczniów nie wywierają na mnie żadnych zamierzonych przez nich wrażeń, tj. bezsilności, rozgoryczenia, gniewu czy innych przejawów utraty równowagi psychicznej. Dość często potrafię też obrócić niektóre z tych zachowań w sarkastyczny żart, powodując, że cała sytuacja kończy się chwilą śmiechu i rozchodzi po kościach. Niezależnie od przyczyn, w ciągu blisko czterech miesięcy Uczeń nigdy mnie nie znieważył, aczkolwiek zdarzyło mu się kilka razy przeklinać w mojej obecności. Kiedy zaczynał dokazywać na historii nieco mocniej, do przywrócenia względnego porządku zwykle wystarczyło, jeśli stanowczo zwróciłem mu uwagę, w zawoalowany sposób dając do zrozumienia, że zachowuje się on jak idiota, którym przecież nie jest. Powstrzymywałem się natomiast od moralizowania i wypominania, jak to Uczeń marnuje swój potencjał, że należy być w życiu sumiennym, rzetelnym etc. W przypadku trudnych przypadków takie wykłady działają bowiem nierzadko jak czerwona płachta na byka.
Jednocześnie dałem sobie spokój po kilkunastu nieudanych próbach z przymuszaniem Ucznia do pisania notatek czy rozwiązywania ćwiczeń – wystarczyło mi, że zaliczał kartkówki i sprawdziany na 2, sporadycznie 3. Być może to też przyczyniło się do tego, że otrzymałem od niego „taryfę ulgową”.
Muszę zauważyć, że w omawianym okresie o wiele gorzej niż on sam na lekcjach historii zachowywali się naśladowcy Ucznia, którzy – często zachęcani przez niego na różne subtelne sposoby – próbowali zejść do poziomu niższego niż poziom ich mentora. Próby te niestety z reguły kończyły się powodzeniem, a także uwagami w dzienniku, interwencjami dyrekcji lub pedagoga szkolnego.
Nie wiadomo, jakby się to wszystko skończyło, gdyby nie decyzja rady pedagogicznej podjęta pod koniec pierwszego półrocza. Na jej mocy Uczeń został przeniesiony do innej klasy. Za podjęciem takiego kroku stały trzy powody. Po pierwsze, wychowawczyni nowej klasy Ucznia słynęła z tego, że jest osobą nieznoszącą sprzeciwu i ostrą w obyciu. Po drugie, wśród uczniów tej klasy znajdowały się również tzw. silne osobowości, na których tle Uczeń nie mógł błyszczeć już tak jasno. Po trzecie, rodzice uczniów tej klasy zostali uprzedzeni o całej operacji odpowiednio wcześnie, a jako ludzie z reguły zainteresowani szkolnymi losami swych pociech bardzo stanowczo ostrzegli je przed angażowaniem się w jakieś ryzykowne i naganne zachowania do spółki z nowym kolegą.
Kluczowa dla zrozumienia istoty całego problemu wydaje się być sytuacja rodzinna Ucznia. On oraz jego kilkuletnia siostra byli samotnie wychowywani przez matkę, gdyż ojciec przebywał w więzieniu. Wydaje się więc, że to właśnie w osobie ojca należy upatrywać głównej przyczyny tak mocnego zamiłowania Ucznia do łamania wszelkich norm. Wracając do matki Ucznia, rozmowę z nią odbyła jeszcze przed feriami nowa wychowawczyni jego klasy. Nauczycielka bardzo stanowczo nakreśliła matce, jak się ma sytuacja: albo jej syn zacznie zachowywać się przyzwoicie, albo szkoła skorzysta z odpowiednich procedur sądowych, co może skutkować w przyszłości pozbawieniem praw rodzicielskich i odebraniem dzieci. Z relacji wychowawczyni dowiedziałem, że matką treść tej konwersacji niezmiernie mocno wstrząsnęła. Wstrząsająca była zapewne zarówno z powodów emocjonalnych, jak i finansowych – pomoc socjalna na dzieci stanowiła znaczną część jej dochodów.
Efekty tych wszystkich zmian i podjętych kroków były jak najbardziej pozytywne. W kolejnych tygodniach uczeń zachowywał się wyraźnie lepiej – ciągle dochodziło do incydentów, ale nie tak często i nie tak bulwersujących. Sam nie miałem okazji doświadczyć skutków tej postępującej metamorfozy na własnych lekcjach, ponieważ wraz ze zmianą klasy Uczeń przypadł drugiemu nauczycielowi historii. Wiem natomiast z relacji innych nauczycieli, że po wybuchu złowrogiej epidemii i przejściu szkoły na tryb pracy online Uczeń zachowywał się wręcz wzorowo – przesyłał wszystkie zadania domowe, uczestniczył w zajęciach online. Ta forma nauczania i pracy odpowiadały mu najwyraźniej znacznie bardziej niż tradycyjne przesiadywanie w szkole.
Jakie wnioski wyciągnąć można z tej całej opowieści? Na pewno taki, że o zachowaniu ucznia w szkole w zasadzie decyduje jego sytuacja rodzinna. Jeśli rodzice nie dają sobie rady z wychowaniem własnych dzieci, szkoła może zrobić bardzo niewiele. Może naciskać na rodziców, a następnie kierować sprawę do sądu. A następnie czekać niekiedy wiele miesięcy na jakieś rozstrzygnięcie. Nauczyciele w zasadzie nie mają żadnych skutecznych, szybkich w działaniu środków wychowawczych poza możliwością mówienia. Problemem jest to, że uczniowie, do których mówi się najwięcej, z reguły mają to w nosie i nie słuchają. Przypadki takie, jak opisany wyżej, dla nauczycieli oznaczają po prostu wiele miesięcy piekła na ich lekcjach. Nasuwa się też wniosek, że niekiedy wystarczy jeden uczeń, aby zdemoralizować cały, dość porządny zespół. Należy o tym pamiętać, dobierając skład poszczególnych klas.
Być może szkoła zawiodła w tym sensie, że nie potrafiła zainteresować tego bądź co bądź inteligentnego dziecka jakimś pożytecznym zajęciem. Jak to jednak zrobić w sytuacji, gdy ma się do czynienia z osobą, która obraża nauczyciela czy klnie jak szewc na lekcji, mając na przy tym na ustach uśmiech perfidnej satysfakcji? Czy zwykły nauczyciel-przedmiotowiec posiada wystarczającą wiedzę psychologiczną, aby znaleźć właściwe podejście do takiego przypadku? Być może zawiedli tu psychologowie szkolni. Jedno jest pewne: sytuacja poprawiła się wraz ze zmianą wychowawcy: z nastawionego koncyliacyjnie na bardziej stanowczego. Kij nie zawiódł tam, gdzie zawiodła marchewka.

O nas | Reklama | Kontakt
Redakcja serwisu nie ponosi odpowiedzialności za treść publikacji, ogłoszeń oraz reklam.
Copyright © 2002-2024 Edux.pl
| Polityka prywatności | Wszystkie prawa zastrzeżone.
Prawa autorskie do publikacji posiadają autorzy tekstów.